Helikopter w ogniu

Nie da się ukryć, na ten film zwabiły mnie nazwiska Sławomira Idziaka i Ridleya Scotta. Idziak, wiadomo, kręcił z Kieślowskim. Scott nakręcił genialnego "Łowcę androidów" ze znakomitą muzyką Vangelisa, "Thelmę i Louisę" oraz sporo kasowych choć może mniej ambitnych filmów w stylu "Obcego", "Gladiatora" a nawet takie kiszki jak "Hannibal". Z każdego jego filmu tchnie jednak nadzwyczajną wrażliwością plastyczną reżysera.
Ciekawiło mnie zetkniecie tej wrażliwości platycznej Scotta z wrażliwością Idziaka. Byłem też ciekaw jak można pokazać wojnę po tym co zrobił Spielberg w "Szeregowcu Ryanie".
Ano można to zrobić tak, 15 minut wprowadzenia w akcje, poznajemy bohaterów, z grubsza dowiadujemy się dlaczego wojska amerykańskie są w Mogadiszu i na czym ma polegać planowana akcja (film oparty jest na autentycznych wydarzeniach odtworzonych dość szczegółowo). Później jest scena nawiązująca do rajdu kawalerii powietrznej z "Czasu apokalipsy". Następnie mamy dwie godziny sieczki przypominające naturalizmem sceny desantu w Normandii z "Szeregowca Ryana". Ostatnie 10 minut to garść patriotycznych sloganów.
Akcja filmu jest prowadzona bardzo sprawnie, właściwie nie ma chwili wytchnienia, wokół nas przelatują kule, wybuchają granaty, spadają helikoptery.
Zdjęcia Idziaka są nadzwyczajne. Dzięki użyciu odpowiednich filtrów i oświetlenia, każda scena fotografowana jest w nieco innych barwach i tonacji. Poza tym kamera prawie cały czas znajduje się w centrum wydarzeń, uczestniczymy w tym całym cyrku i omalże patrzymy oczami żołnierzy na tą jatkę. Naturalistyczność obrazu uzyskano między innymi dzięki prawie całkowitej rezygancji z efektów komputerowych i odegraniu wszystkich scen na planie zdjęciowym. Do tego dochodzi pokazywanie tej samej sceny z kilku różnych ujęć.
Mając w pamięci zdjęcia do "Władcy pierścienia" nie mam watpliwości, że o ile w obu filmach mamy doczynienia z najwyższym profesjonalizmem, to w przypadku Idziaka dochodzi artyzm i odwaga w operowaniu kamerą w sposob inny od tradycyjnego.
Całość uzupełniają świetne efekty dźwiękowe i niezła muzyka.
Filmowi brakuje niestety pogłębienia psychologicznego postaci (co było w "Szeregowcu Ryanie"), właściwie nic nie potrafimy powiedzieć o bohaterach (o ile uda nam się jakoś odróżnić od siebie kilkudziesięciu krótko ostrzyżonych, tak samo umundurowanych facetów), przypominają oni maszynki do zabijania i wykonywania rozkazów. Wpojono im, że nie zostawia się kumpli samych na polu walki (nawet martwych) i realizują to narażając życie kolejnych żołnierzy. W operacji tej zginęło 19 amerykanów i od 500 do 1000 somalijczyków.

(24.03.2002)