Raport mniejszości

Kolejny "duży" film Spileberga. Długi, z gwiazdorską obsadą, z efektami specjalnymi, ogromnym budżetem, poprzedzony wielką akcją reklamową. Spielberg to oczywiście perfekcjonista dlatego trudno się do czegoś przyczepić, no może do tego, że zmienił nieco zakończenie powieści na rodzaj happy endu. Że zatrudnił ogromną ekipę fachowców, futurologów, którzy mieli wymyślić różne gadżety, którymi można by zapełnić świat w 2054 roku a właściwie wszystko co w filmie jest pokazane istnieje już dzisiaj na mniejszą lub wiekszą skalę, goście wzięli pewnie kupę kasy a wyszli w przyszłość raptem o 3-4 lata. Porówanie ze stareńkim już "Łowcą androidów" wypada kiepsko dla Spielberga. Ridley Scott bez sztabu specjalistów zdołał stworzyć po prostu wiarygodnie wyglądający świat przyszłości, w którym wszystkie elementy jakoś dziwnie do siebie pasują. I zachowanie ludzi jakoś pasuje do tego świata przyszłośći.
Można się przyczepić do kilku melodramatyczno-hollywoodzkich dłużyzn mających wycisnąć łzy z oczu, pół godziny z filmu mogłoby spokojnie zniknąć ale to najwyrazniej jakieś starcze zbocznie Stevena. Można się przyczepić, że w wizji Spielberga ludzie za 50 lat ubierają się i postępują właściwie tak samo jak dzisiaj (czytaj: jak w dzisiejszych amerykańskich filmach). Można się wreszcie przyczepić, że o ile zdjęcia w filmach Spielberga, są świetne a odkąd robi je Janusz Kamiński to jest za każdym razem majstersztyk i dzieło sztuki to muzyka Johna Wiliamsa zatrzymała się w rozwoju jakieś 20 lat temu i moim zdaniem to pompatyczne dudnienie orkiestrowe nie pasuje już do współcześnie tworzonych filmów.
Oprócz zdjęć należy pochwalić Toma Cruisa, choć za nim nie przepadam to tym razem zagrał całkiem nieźle. Akcja filmu rozwija się w dobrym tempie, są oczywiście niespodziewane zwroty akcji itd. Efekty specjalne świetne, niektóre zresztą też przygotowane przez Polaków, np. scena obróbki drewnianej kulki z nazwiskiem.
Niestety, najważniejsze przesłanie filmu czyli pytanie czy można karać ludzi za czyny, których jeszcze nie popełnili a dopiero mieli popełnić (zgodnie z wizjami jasnowidzów) zostało skutecznie utopione w powodzi pseudodemokratycznych i pseudowolnościowych argumentów popartych odosobnionym przypadkiem wpadki głównego bohatera. A jakaś głębsza analiza tego problemu byłaby interesująca szczególnie w obliczu zmian amerykańskiej doktryny obronnej i pomysłach by karać inne kraje nie za to co zrobiły ale za to co w mniemaniu Amerykanów potencjalnie mogłyby zrobić.
Reasumując, fani Spielberga będą zadowoleni, inni mogą bez żalu pójść na "Anioła w Krakowie" lub "Niebo".


(02.10.2002)