Yes - Magnification

Yes - Magnification
Yes - Magnification, rok wydania 2001 - kolejna płyta w dorobku grupy Yes nie zaskakuje niczym nowym. Utrzymana, jak zwykle u Yes'ów, na wysokim poziomie, za pierwszym przesłuchaniem nie zrobiła na mnie dużego wrażenia ale z każdym kolejnym przesłuchaniem podoba mi się coraz bardziej. Tym razem Yes nagrywał w czteroosobowym składzie: Jon Anderson, Steve Howe, Chris Squire, Alan White. W kilku nagraniach zespół wspomaga orkiestra symfoniczna, którą dyryguje Larry Groupe. Płyta dla fanów grupy Yes i miłośników rocka progresywnego i symfonicznego. Więcej informacji o zespole można znaleźć na Yesomanii, polskiej stronie fanów grupy Yes.
Tak naprawdę to nie chciałem pisać o nowej płycie a o koncercie. YESy w Polsce! W piątek 26 października 2001 w katowickim spodku odbył się niezapomniany koncert grupy YES. Wystarczyło mieć taki oto bilet:
Yes - bilet na koncert
i można teraz podzielić się wrażeniami z koncertu. Do historycznie najlepszego składu Jon Anderson, Steve Howe, Chris Squire, Alan White dołączył na klawiszach nikomu nie znany, chudy i wymoczkowaty młodzian niejaki Tony Brislin. Zagrał poprawnie ale żeby zrobił piorunujące wrażenie to nie mozna powiedzieć. Nazwa tej trasy koncertowej brzmi "The Yes Symphonic Tour", stąd obecność na estradzie czterdziestoosobowej orkiestry symfonicznej którą dyrygował Wilhelm Keitel. Co ciekawe orkiestra "Musica Viva" to polska orkiestra.
Scenografia skromna, z jednej strony Yes nigdy nie przesadzał z efektami a z drugiej obecnośc na estradzie orkiestry spowodowała duży tłok i zagęszczenie. Na widowni w zasadzie same stare pierdziochy. Jeśli udało nam się zauważyć kogoś młodego to po bliższym zlustrowaniu jego otoczenia okazywało się, że ów młodzian został tu zabrany przez rodziców. Tych pierdziochów było jakieś 5-6 tysięcy.
Koncert rozpoczął sie z zaledwie 30 minutowym opóźnieniem a program byl następujący:
Uwertura - Give Love Each Day
Close to the Edge
Long Distance Runaround
Don't Go
In the Presence of
The Gates of Delirium
solo Howe'a: Corkscrew (+ mix z Natural Timbre)
solo Howe'a: Mood For a Day
Perpetual Change
Starship Trooper
And You and I, zadedykowany przez Andersona żonie, która była na widowni
Ritual
I've Seen All Good People
i na bis Roundabout
Jak widać większość z tych utworów można śmiało umieścić w pierwszej dziesiątce najlepszych utworów tej grupy. 3 utwory z nowej plyty, reszta z płyt wydanych w latach 1970 - 75.
Koncert znakomity, jeden z najlepszych jakie w życiu widziałem. Chłopaki z Yes w znakomitej formie. Dobiegają już sześćdziesiątki a grają jak 30 lat temu. Widać wyraźnie, że wspólne granie sprawia im dużo radości a reakcja publicznośic dodaje skrzydeł. Zresztą sam Anderson zapowiadając jeden z utworów stwierdził, że muzyka jest tworzona przez wykonawców ale przy udziale słuchaczy, powstaje tak naprawdę gdzieś na styku pomiędzy nimi. Dało się to odczuć w czasie koncertu. Pierwszym dwóm utworom brakło trochę żywiolowości i może serca, widać było jak gorące przyjęcie przez publiczność sprawia, że z jednej strony rozluźnili się widząc "swoją" publiczność a z drugiej dodało im to skrzydeł i sprawiło, że dali naprawdę piękne przedstawienie. Głos Andersona właściwie nie zmienił się pomimo upływu ponad 30 lat. Może jest tylko odrobinę niższy. Pozostali muzycy w dalszym ciągu są znakomitymi instrumentalistami i świetnie czują się na estradzie. Zagrali pięknie, żywiołowo, precyzyjnie, gdy trzeba było to dynamicznie albo lirycznie. Nagłośnienie żnakomite. Orkiestra moim zdaniem w niewiele wniosła do tej muzyki, dopiero pod koniec, głównie w Ritual było kilka momentów, w których było ją słychać i czuć!
No a jak myślicie, jak dlugo może trwać taki koncert? Godzinę i 10 minut? Półtorej godziny? Godzinę i trzy kwadranse? Bynajmniej, koncert trwał dwie godziny i 50 minut! Bez przerwy. Z wyjatkiem kilku minut gdy solówkę grał Steve Howe, wszyscy muzycy przez cały czas byli na scenie. Poprzedni koncert, trzy lata temu trwał również prawie trzy godizny. Pogratulować kondycji starym dziadkom.
Reasumując, Yes jako jeden z niewielu zespołów-dinozaurów jest w znakomitej formie i grają jak za dawnych dobrych lat (naszych licealnych). Podobnie jak koncert z marca 1998 roku (także w spodku) tak i ten przyniósł niezapomniane wrażenia. Jeśli przyjadą za kolejne trzy lata to pojadę na pewno.



(28.10.2001)