Jaz Coleman, Nigel Kennedy - The Doors Concerto

The Doors Concerto
The Doors Concerto (rok wydania 2000) - Kolejna płyta z muzyką The Doors. 30 rocznica śmierci Jima Morrisona to zapewne dobra okazja do przypomnienia jego nagrań. Ale właśnie czy ta płyta przypomina nagrania Morrisona? Mamy tu 9 kompozycji The Doors (np. Riders of the Storm, Hello I Love You, Light My Fire, Strange Days, The End i inne) zaaranżowanych przez Jaz Colemana na orkiestrę (Praska Orkiestra Symfoniczna) i wirtuoza (partie solowe pisane podobno specjalnie dla Kennedy'ego). Mam niejasne przeczucie, że osobno nagrano orkiestrę w Pradze a pożniej Mistrz dograł swoje kwestie w Londynie. Wbrew tytułowi nie jest to koncert tylko dziewięć osobnych kawałków.
Plyta jest z gatunku bardzo nastrojowych, momentami są to wręcz nastroje ckliwo-cygańsko-łzawe. Dla mistrza Kennedyego nie ma tu wielkich wyzwań technicznych, pozostaje budowanie nastroju i dążenie do jak najdłuższego wybrzmiewania dźwięku.
Najgorsze jest to, ze nagrania w najmniejszym stopniu nie oddają ducha Doorsow. Jest to o tyle dziwne, że Kennedy znany jest z grywania rożnych rodzajów muzyki, także jazzu i rocka. I co bardzo ważne potrafi znakomicie wczuć się w klimat i ducha każdego z tych rodzajów muzyki i w każdym rodzaju muzyki porusza się z wielką swobodą. Wydał znakomitą płytę The Kennedy Experience, gdzie znalazły się rewelacyjne interpretacje skrzypcowe utworów Jimmiego Hendrixa. Dla mnie jest to świetny przykład interpretacji, w której świetnie współbrzmi duch i osobowość kompozytora i osobowość wykonawcy i żadna nie dominuje.
Na płycie The Doors Concerto, brakuje mi tylko Doorsów, cała reszta jest w porządku. No może zbyt duży nacisk położono na ckliwe nastroje i zabrakło miejsca na drapieżność i zadziorność. Co prawda pod koniec ostatniego utworu zaczyna się robić trochę ciekawiej i dynamiczniej ale po dwóch minutach płyta się kończy.
Nie bardzo rozumiem też notki przy kolejnych utworach, w których Jaz Coleman powołuje się na inspiracje wojną wietnamską, jakieś wtręty o śmierci, nieszczęściach, moralności itd. Tymczasem słuchając tych aranżacji i wykonań mam wrażenie, że gościa inspirowały jakieś piękne widoczki, łąka, jezioro, kwiatki, a śmierć? Może motylka.
To wszystko nie oznacza, że płyta jest zła i słaba, słucha się jej całkiem dobrze i jak na razie po kilku przesłuchaniach jeszcze mnie nie znudziła. Byłoby lepiej, gdyby miała tytuł "Kilka nastrojowych kawałków na orkiestrę inspirowanych melodiami zespołu The Doors".