Niedzica, 28 - 30 września 2001.

Przygotowania trwały cały rok i zakończyły się pełnym sukcesem. Niespodziewane przesunięcie terminu wyjadu o tydzień było świetnym posunięciem taktycznym Piotrka Fiałkowskiego. Dzieki temu trafiliśmy na piękną pogodę, był to niewątpliwie najładniejszy weekend tej jesieni.

Kto przyjechał? W piątek wieczorem pojawili się Aśka Szuba i Mariusz Tatka. Na parkingu tłok jak w środku wakacji. W miejscu gdzie w zeszłym roku walczylismy z rozgotowanym baranem, piwem i wódeczką, jakieś indywidua palą ognisko i smażą kiełbaski leszczyńskie. Ładujemy się z bagażami do recepcji i rzucamy hasło "Wojtasiewicz". Ku naszemu najwyższemu zdumieniu hasło, które w Krakowie i okolicy działa zawsze i wszędzie (jak w klasycznym dramacie - gwarantowana jedność miejsca, czasu i osoby), tu nie zadziałało. W nadziei, że może tylko recepcjonistka nie dosłyszała, wypowiadamy hasło głośniej, ryzykując dekonspirację. BRAK REAKCJI! Co robić, wyciągamy kopertę z napisem "Top Secret", łamiemy pieczęć, otwieramy i próbujemy hasło awaryjne "Bajorek". To natychmiast chwyciło, pani podskoczyła jak rażona piorunem, jeszcze moment zawahania lub niedowierzania i słyszymy odzew "Pokoje czekają". Na kontuar rzucone zostają klucze do pokoi.
W tym momencie dostrzegamy bibułę formatu A4 zatytułowaną "Grupa Wojtasiewicz". Chyba się zgadza, dobrze trafiliśmy. Ale zaraz, co tu jest napisane? "Program pobytu: piatek - kolacja", moze byc. "Sobota - spływ kajakowy" - nie to chyba jakiś głupi żart. I jeszcze to zdjęcie kajakarza pokonującego kilkumetrowy wodospad z głową pod wodą? "Powrót na rowerach"? Co jest grane? Gdzie jest kierownik tej wycieczki, to chyba jakaś piramidalna pomyłka! Ciarki przebiegają po plecach, czyżby kocioł? Patrzymy sobie z Aśką prosto w oczy i rozumiemy się bez słów. Wchodzimy w to! W końcu jesteśmy z Nowodworka! Bierzemy klucze i odważnie idziemy na kolację.
Kończymy właśnie konsumpcję gdy nagle dobiega nas ryk motocykla, kątem oka dostrzegamy, że w recepcji pojawił się jakiś podejrzany typ. Ubrany w czarny, skórzany kombinezon, na głowie hełm, wypisz wymaluj Arnold Szwarceneger z drugiej części Terminatora. A więc jednak to kocioł, gestapo, SS a może SB? Chwila zastanowienia, próbujemy uciec czy podejmiemy samobójczą walkę z przeważajacymi siłami wroga? Decyzja może być jedna, walka. W końcu jesteśmy z Nowodworka. Idę przodem na szkopa, Aśka ubezpiecza z lewej flanki. Widzę, że szkop podnosi ręce do hełmu, sięgam więc po gnata. Szkop ściąga hełm, nie jest świńskim blondynem, okulary, broda, podhalańska uroda. Toż to Maćko z Zakopca na swoim dwukołowym Suzuki, ubrany w czarne skóry i takiż kask! No czyż może być lepszy pretekst do otwarcia pierwszej buteleczki?
Po chwili, już na gotowe, dotarli Adaś Sierosławski, Wojtek Wojtasiewicz, Sławek Żabiński. Jeszcze tylko jeden telefon, "Proszę natychmiast przybywać, wóda bardzo szybko wzbiera, zapora może nie wytrzymać" i po chwili pojawia się Piotrek Fiałkowski. W tym szacownym gronie spędziliśmy miło czas do sobotniego poranka, w przytulnej kuchence pokoju 119, gawędząc i wspominając licealne czasy. Śpiewom i toastom nie było końca.
Następnego dnia rano wszyscy mieli problemy z porannym wstawaniem. Ból głowy spowodowany prawdopodobnie dużą zawartością tlenu w powietrzu (podobne objawy obserwowaliśmy rok temu). Z trudem dotarliśmy na śniadanie. Czy w perspektywie ryzykownego spływu kajakowego miało to być nasze ostatnie śniadanie? Jeszcze mocna kawa i idziemy na zatracenie. W tym czasie przyjechała kolejna ekipa: Gosia Stojek, Aśka Sutyła i Janusz Duliński z dwójką synów, Adaś Tarnawski.
W tym składzie docieramy do przystani, która będzie miejscem startu naszego spływu. Czy wszyscy spotkamy się na mecie, czy w ogóle ktoś dotrze do mety? Nerwy zaczynają puszczać, niektórzy wymiękają i rezygnują. Fifina ratuje sytuację i wyciąga z plecaka środek wspomagający kajakarzy od wewnątrz, węgierską pieprzówkę. Po 3 kolejkach sytuacja się zmienia diametralnie, zamiast ryzykować czwartą kolejkę wolimy już wsiadać do kajaków. Poznajemy kierowniczkę Kingę, przewodniczkę naszej grupy po Dunajcu. Będzie nam też towarzyszyło dwóch "zawodowych" kajakarzy. Nie wiemy po co z nami płyną, chyba będą pilnowali, żeby nie podwędzić kajaków lub kapoków.
Tu widzimy jak Wojtek podejmuje desperacką próbę podniesienia wiosła oburącz metodą dynamicznej przekładki niesymetrycznej przez przeciwległe ramię z półobrotu.
Wojtek, trzecia próba w rwaniu wiosła
Czy ten wyczyn mu się uda? Czy on to wiosło podnosi tak sobie dla sportu, dla czystej satysfakcji czy też robi to z całkiem innego powodu? Może ma w tym jakiś ukryty cel? Może w jego głowie juz się urodził jakiś diaboliczny plan? Oczywiście, że się narodził! Po co machać jak głupek wiosłem jeśli w tym samym kajaku jest ponętna kierowniczka Kinga. Te ćwiczenia Wojtka były przykrywką do mocnego walnięcia w dno kajaka i zrobienia w jego dnie dziury. Gdy tylko wyruszyliśmy, Wojtek odczekał chwilę, żeby nie dało się wrócić i zaczął krzyczeć: SOS, woda pod pokładem! I myk z Kingą do brzegu i w krzaki i że niby będą czekali aż im przywiozą nowy kajak. Poniżej zdjęcie wykonane teleobiektywem. Widzimy jak wiosło Wojtka stoi w pełnej gotowości. Niestety woda zaczęła nas już znosić i nie widać na zdjęciu reszty Wojtka i Kingi jak w krzakach czekają na nowy kajak.
Wiosło Wojtka stoi w pełnej gotowości
Tymczasem pozostałe wilki morskie rozpoczęły nierówną walkę z żywiołem. W tym miejscu składam gorące podziękowania Adasiowi Tarnawskiemu, którego doświadczeniu żeglarskiemu zawdzięczam dotarcie w stanie półżywym i pełnomokrym ale jednak nie martwym do mety w Szczawie. Tu po zaledwie dwugodzinnym oczekiwaniu na rowery i suche ubrania, rozpoczął się kolejny etap naszej tułaczki.
Rower. Ktoś go kiedyś wynalazł, właściwie nie wiadomo po jaką cholerę skoro są samochody. Wyścig rowerowy rozpoczął się jazdą na czas w kierunku granicy słowackiej wraz z jednoczesnym poszukiwaniem tych uczestników naszej wyprawy, którzy nie podjęli ryzyka spłynięcia kajakami i jechali od początku na rowerach.
Na kolejny zdjęciu widzimy w komplecie team Szprycha-Nowodworek w czasie krótkiego odpoczynku po pierwszym etapie na bratniej ziemi czechosłowackiej. Trener zespołu, Wojtek Lang-Wojtasiewicz po drugiej stronie obiektywu. Na stole widać butelkę piwa "Zlaty Bażant", który to bażant juz wkrótce zmusi czołowe zawodniczki naszego złotego teamu Gosię Szozda-Stojek, Aśkę Grabską-Chrząstowską-Szurkowską i Aśkę Sutyłę-Hanusik-Duliński do przymusowego postoju na pobliskim kempingu. Skończy się to utratą cennych sekund i w konsekwencji żółtych koszulek przez dzielne zawodniczki. Zdjęcia z tego postoju, wykonane teleobiektywem, już wkrótce!
Drużyna Szprycha-Nowodworek odpoczywa po pierwszym etapie w Czechosłowacji
Po krótkim postoju ruszamy w dalszą drogę. Coraz trudniej, płasko, czasami pod górę a chwilami nawet z góry. Ogromny wysiłek. Co gorsza dają się mocno we znaki a także w inne części ciała twarde i wąskie siodełka. Zaczynamy opadać z sił. Fifina zachowuje się jak bohater, stwierdza, że pradziwy kolarz musi umieć dwie rzeczy: wysikać się i zdrzemnąć się w czasie jazdy. Niestety tej pierwszej umiejętności w wykonaniu Fifiny nie udało się sfotografować, zrobił to po mistrzowsku, szybko i celnie. Drzemkę w czasie jazdy udało się sfotografować, bo jak na mistrza przystało Fifina wyluzował się i zasnął na blisko kwandrans.
Chwila snu w czasie jazdy
Obudził się gdy zboczył z trasy i zaczął jechać środkiem Dunajca, wzbudzając popłoch wśród flisaków.
Sił ubywało ale na szczęście liczne sklepy i restauracje dawały szansę na odpoczynek, regenerację sił, uzupełnienie zapasu kalorii a także zażycie kolejnych działek kolarskich środków dopingujących, piwa i Becherowki. Tuż przed granicą w małym sklepiku poczyniliśmy zapasy środków na kilka następnych wyścigów. Ściemniło się na dobre gdy finiszowaliśmy Ze względu na ciemości nie można było ustalić kto przyjechał pierwszy a kto ostatni.
Po lekkim odświeżeniu się pod prysznicem, udalismy się na uroczystą kolację. Po chwili dotarli ostatni spóźnialscy Piotrek Serówka i Wojtek Haberny. W komplecie wyglądaliśmy tak:
My wszyscy w czasie sobotniej imprezki
Tematy rozmów różne i różniaste. Wspomnienia z lat młodzieńczych, wyczyny naszego kolegi z klasy, o których pisano w gazetach no i oczywiście ostatnie wybory. Niestety nikt nie przyznał się do głosowania na Samoobronę, a prawa statystki są nieubłagane, wśród tylu osób ktoś musiał na Jędrusia głosować!
Poniżej jeden z ciekawszych momentów bakietu. Oto widzimy świetne wyszkolenie i profesjonalizm Mariusza, z teamu Flaszka-Nowodworek, opiekuna zachodniego skrzydła stołu biesiadnego. Wystarczyło mrugnięcie oczami Maćka i moment dekoncentracji Sławka i już ich kieliszki są pełne, to znaczy Maćka już jest pełny a Sławka będzie pełny za około 0.3 sekundy. Niestety nie udało się uchwycić momentu gdy oba kieliszki były pełne, gdyż czas wyzwalania migawki w aparcie był dłuższy niż czas połowicznego zaniku zawartości kieliszków w ustach obu zawodników, także świetnie wyszkolonych i w doskonałej formie w tym sezonie.
Dopełnianie rytuału dopełniania kieliszka
Impreza trwała do późnej nocy a właściwie wczesnego rana. Nie był to czas stracony. Ustaliliśmy wstępnie, że za rok jedziemy do Słowackiego Raju. Bazą postojową będzie Niedzica a stąd udamy się na granicę i stamtąd autobusem do Raju.
Kolejny ranek był jeszcze cięższy od poprzedniego. Głowy także cięższe a d... bolesne (rowery). Na szczęście nie było w planach na ten dzień żadnych sportów ekstremalnych. Kawa, kawa, kawa i powoli człowiek zaczyna kontaktować. Co bardziej nerwowi koledzy postanowili nie czekać na obiad i wyjechali rano. Mocna ekipa w składzie Aśka Sz., Adaś T., Mariusz, Sławek, Wojtek H. wybrała się na wyprawę do zamku w Niedzicy. Po ostrym podejściu schodami przy zaporze, dotarliśmy na miejsce. Tym razem postanowiliśmy odkryć tajemnice przyzamkowej kawiarni. No coż, nie były to skarby Inków ale kolejna kawa tego poranka była bardzo cenna. W drodze powrotnej gdy droga zaczynała nam się ogromnie dłuzyć, zdarzył się kolejny cud. Oto znienacka, na zakręcie, omalże nie przejechał nas samochodem wracający właśnie do domu Piotrek Serówka. Radości nie było końca. Wpakowaliśmy się do środka i zajechaliśmy z fasonem pod hotel. Potem jeszcze obiadek na świeżym powietrzu i wybila godzina powrotu. Do zobaczenia za rok!
Wszystkie zdjęcia można oglądać w galerii.
(28.10.2001)
Mariusz