Niedzica, 12-14 września 2003.

Lato w pełni, a tu w czasie podróży do Niedzicy mgła, że hej! Im bliżej Nowego Targu tym widoczność gorsza, ale ku naszemu zaskoczeniu, po minięciu Nowego Targu mgła zaczęła znikać. I całe szczęście, bo to znacznie ułatwiło nam szukanie nowej bazy noclegowo-imprezowej naszych niedzickich zjazdów klasowych, zakamuflowanej pod nic nie mówiącą nazwą "Dom Wypoczynkowy". A przecież nie na wypoczynek uczniowie tu przyjechali, oj, nie na wypoczynek. Na miejscu powitał nas Fifina, pełnią tradycyjnej niedzickiej gościnności: "Co tak późno? Już miałem wracać do chałupy!"
A dalej wszystko potoczyło się zgodnie z niedzickim obyczajem. Po podróży, jeszcze trochę sztywni i oficjalni nabieraliśmy sił w kawiarni.
Jeszcze trochę sztywni

Oczywiście jak kawiarnia to pełna kultura, rozmowy przy herbatce, o filharmonii i teatrze, tylko Fifina, jako stały bywalec tejże kawiarni, był na luzie i nieustająco sypał kawałami.
Fifina opowiada kawał

Po zaspokojeniu pierwszego głodu, cichaczem przenieśliśmy się do słynnego pokoju zbiorowego wypoczynku numer 9. Chyłkiem, by obsługa się nie domyśliła, zaczęliśmy też znosić tam przygotowane zawczasu zapasy napojów i żywności. To nie przelewki, mieliśmy tam wypoczywać kilka godzin, a Fifina wyraźnie zabronił korzystania z łóżek. Nie było innego wyjścia, jak obficie zastawić stół. Gdy wszystko było gotowe, można było usiąść i rozkoszować się towarzystwem a także trunkami i zakąskami. Po paru głębszych, zaczęły się snuć opowieści nie z tej ziemi i liczne, nieznane do dziś, wspomnienia i epizody z czasów licealnych. Ot, na przykład Adaś zamknął oczy i usiłuje sobie przypomnieć, jaką to dużą rybę złapał kiedyś w Wiśle, tuż po lekcji polskiego, Janusz patrzy z niedowierzaniem na jej monstrualne, wirtualne rozmiary.
Adam przypomina sobie rybę

W tym momencie Fifina wykorzystał chwilę nieuwagi Adasia i działając z zaskoczenia i z wyrachowaniem, przejął pałeczkę wieczornego gawędziarza. Zaczął tradycyjnie: "Dawno, dawno temu, za siedmioma zaporami, za siedmioma kopcami..."
Fifina rozpoczyna gawędy

Na początku całkiem niewinnie zaczął od tajemniczej gawędy o elektrowni w Łączanach, co zawodowo zaciekawiło Janusza
Janusz okazuje zainteresowanie elektrownią w Łączanach

jak i licznych absolwentów elektroniki, oczekujących, że może się wreszcie dowiedzą skąd się bierze prąd w gniazdku. Następnie Fifina przeszedł do frontalnego ataku, zaczął przypominać Januszowi i innym kolegom, tajemniczą historię podrywania podróżujących pociągami mieszkanek Łodzi, oczywiście z czasów licealnych. Niestety, okazało się, że w klasowym archiwum fotograficznym są znaczne luki. Ktoś powyciągał z archiwum co ciekawsze zdjęcia owych zacnych niewiast z Łodzi, dziś zapewnie wybitnych tkaczek. Zostało tylko jedno zdjęcie Joli, zrobione chyba na korytarzu owego magicznego pociągu gdzieś w okolicach Koluszek. Jola prezentuje szkolny mundurek jednego z łódzkich liceów, skromny i szary, wiadomo jakie to były ciężkie czasy, ale jednocześnie bardzo praktyczny w noszeniu, szczególnie w upalne dni.
Jola

Z kolei druga wspominana przez Fifinę dziewczyna, tajemnicza Marlena, jak wynikło ze wspomnień kolegów i ich smutnych min, zdaje się pozostała ostatecznie nieskonsumowana przez żadnego z nich. Zdjęcie zrobił jej jakiś początkujący fotograf. Niestety nie widać tu pięknej twarzy, długich włosów czy zgrabnych nóg urodziwej Marelny. Fotograf skupił się na chyba najmniej interesujących fragmentach owej dzierlatki, ale i tu bystre oko obserwatora dostrzeże tak charakterystyczne, modne w owych latach plastikowe, kolorowe bransolety jak i nonironowe, niemnące, zawsze białe dessous oraz nieco inny niż u koleżanki model żeńskiego mundurka, dwuczęściowy, właściwe dolną część owego mundurka, a dokładniej górny fragment dolnej części. Niestety mundurek został niezbyt starannie ubrany, widać w owym łódzkim liceum nie mieli na wyposażeniu profesora Welca, dbającego o staranny ubiór uczniów i uczennic.
Marlena

Gawęda Fifiny o dziewczynach z Łodzi, wzbudziła ogromne poruszenie wśród uczniów, z radością jęli wspominać pikantne szczegóły owej znajomości, niektórzy nie mogli usiedzieć na miejscu, inni dostali ataku śmiechawki.
Gawęda Fifiny wzbudza poruszenie

Na szczęście uczeń Nowodworka, choć młody to już przezorny. Krzysiek pokazuje Aśce miejsca, w których mogłyby się pojawić rogowe narośle, gdyby znajomość z dziewczynami z Łodzi potrwała dłużej.
Krzysiek pokazuje miejsca na narośle

Atmosfera imprezy z minuty na minutę stawała się coraz bardziej sympatyczna i przyjacielska, początkowa sztywność odeszła w zapomnienie.
Miła i przyjacielska atmosfera

Stół jak widać był obficie zastawiony, kabanosy, sery, chipsy, paluszki, napoje różne. Mimo to Fifina właśnie zamierza walnąć Janusza pięścią w nos, nie wiadomo, o co może mu chodzić, może o Marlenę? Janusz nie okazuje strachu: "No co, kolegę z ławki uderzysz?" Wojtek zadowolony, bo siedzi poza zasięgiem ciosu.
Obficie zastawiony stół

Po chwili emocje nieco opadły i można było wreszcie poszpanować trochę komórkami.
Jakie macie dzwonki?

Po wypiciu wszystkich alkoholi impreza zakończyła się w naturalny sposób. Co bardziej nawaleni koledzy i koleżanki chcieli iść szukać jakiejś meliny w Niedzicy. Przeszkodą nie do przebycia okazały się zamknięte drzwi Domu Wypoczynkowego.
Szarpanina przy drzwiach

Wojtek stwierdził, że dla niego takie oszklone drzwi to betka, i zaraz weźmie je "z grzywki". Janusz i Krzysiek próbują go powstrzymać chwytając za polar, Aśka już przygotowana na powiew chłodnego powietrza.
Janusz i Krzysiek usiłują powstrzymać Wojtka

W końcu znalazł się portier i otworzył te drzwi. Nocny spacer "na melinę" przyniósł dodatkowe korzyści w postaci niezapomnianych widoków.
Księżyc

Przebudzenie nie było łatwe, w naszych głowach od razu zaczęły walić młoty pneumatyczne. Widok za oknem zdziwił nas niepomiernie, wyglądało to jak Niedzica zimą.
Niedzica zimą

Po krótkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że ... to przebudzenie nam się śni. Żeby nie komplikować tej niezręcznej sytuacji, zdecydowaliśmy, że trzeba zasnąć ponownie. Po ponownym przebudzeniu, widok za oknem pasował już do pory roku
Niedzica latem

dlatego stwierdziliśmy, że to już niestety właściwe przebudzenie, choć młoty w głowach waliły dalej, a wzrok nie nabrał jeszcze właściwej ostrości. Szybkie śniadanie, kawka i do roboty, rozpoczęliśmy przygotowania do spływu i wycieczki rowerowej. Po nadymaniu kółek do optymalnego ciśnienia, ustawiliśmy się w (prawie) przepisowym dwuszeregu, jak na wychowanków Welca przystało.
Zbiórka przed wyjazdem na spływ

Rozpoczęcie spływu przebiegło sprawnie, wybór kajaków, okapokowanie uczestników, podpisanie cyrografów no i obowiązkowa banieczka pieprzówki. Wodowanie też odbyło się bez przeszkód i poważniejszych zmoczeń. W tym roku, nasza przewodniczka, pomna zeszłorocznych przygód z Wojtkiem, zdecydowała się popłynąć jedynką. Weterani spływu, Janusz i Adaś, podeszli do sprawy z godną podziwu przebiegłością, otóż zabrali na spływ swoje latorośle, Janusz syna a Adaś córkę, ma się rozumieć, do czarnej roboty, czyli nieustannego wiosłowania. Na początku młodzież zabrała się ochoczo do pracy, jak widzimy, na czele spływu przewodniczka, a tuż za nią obie, wzmocnione młodą krwią załogi.
Czoło spływu

Ale jak wiadomo cwaniactwo nie popłaca. Obie załogi zostały surowo ukarane za doping "świeżą krwią". W kajakach włączyły się automatyczne zabezpieczenia antydopingowe, zrobiły się dziury w dnie i kajaki zaczęły nabierać wody. Tu widzimy jak w Sromowcach, załoga Adasia próbuje się ratować oklejając dno kajaka taśmą uszczelniającą.
Załoga Adasia

Załoga Janusza korzysta nawet z niedozwolonej pomocy przewodniczki, zamiast podziwiać piękne widoki Trzech Koron, taśmują i kleją.
Załoga Janusza

A można było się zachować fair-play, co udowodniła załoga Krzyśka i Mariusza, dopływając do mety kajakiem wypełnionym wodą po brzegi burt. Nagrodą fair-play była tym razem rzeźba orła, wykonana na poczekaniu pod knajpą w Sromowcach, przez miejscowego artystę, niejakiego Nikifora Sromowickiego. Aby dostać tę nagrodę należało się wykazać nie tylko fair-playem ale i nadzwyczajną odwagą, jako że tubylczy artysta musiał zweryfikować czy nagroda trafi w odpowiednie ręce. No i sprawdził rękę, która odbierała nagrodę, czyli moją rękę. Sprawdzian polegał na ogoleniu, przez owego alkoholizowanego tubylca, tejże ręki przy pomocy ostrego jak brzytwa kozika, którym wcześniej ciął sosnowe drewienko pod orła jak masło. Sprawdzian wypadł pomyślnie, o czym świadczy zarówno otrzymanie orła jak i możliwość pisania tego tekstu przy pomocy ręki poddanej sprawdzianowi.
Orzeł - nagroda fair-play

Po dopłynięciu do celu i przebraniu się w suche rzeczy można było zadzwonić do rodziny: "Udało się, przeżyliśmy!"
Wszyscy przeżyli

Kierownictwo wycieczki zadbało o to, by jej uczestnicy ani przez moment nie mogli oddać się błogiemu lenistwu. Ledwie udało nam się ujść z życiem z wodnej kipieli a już czekały na nas kolejne narzędzia tortur.
Następne narzędzia tortur

W swej złośliwości, organizatorzy wycieczki, w osobie nieuprzejmego i złośliwego kierowcy dostawczaka przewożącego kajaki i rowery, posunęli się do tego, że zostawili nam o jeden rower więcej. Już mieliśmy grać w złośliwego marynarza, o to, kto będzie jechał na dwóch rowerach, gdy niezawodny Fifina wpadł na pomysł, by to niechciane kukułcze jajo podrzucić flisakom. Dzięki temu mogliśmy wreszcie nacisnąć mocno na pedały. Wycieczka rowerowa przebiegła bez większych sensacji. Trasa znana z zeszłego roku, można było zamknąć oczy i jechać na pamięć. Jedyną niespodziankę sprawił Wojtek, który w pewnym momencie zażyczył sobie specjalnej sesji zdjęciowej, w dodatku w stroju wysoce niekompletnym! Co też zwykły kajak potrafi zrobić z porządnym człowiekiem. Na szczęście służby graniczne nic nie zauważyły (lub zauważyły, ale nie interweniowały) i mogliśmy zatrzymać się na krótki odpoczynek połączony z konsumpcją.
Odpoczynek na Słowacji

Przed granicą tradycyjnie uzupełniliśmy zapasy i po dotarciu na Polanę Sosny można było oddać niepotrzebne już rowery. Ledwo się człowiek zdążył trochę ogarnąć a tu już wołają na obiadokolację. A w jadalni niespodzianka, na deser podano Maćka Krawczyńskiego. Maciek jadł dość nerwowo i cały czas nalegał, by już iść do kawiarni. Dopiero tam rozsiadł się nadzwyczaj wygodnie i popadł w stan niebiańskiego zadowolenia.
Maciek w stanie upojnego zadowolenia

Kawiarenkę jednak dość szybko zamknięto, więc niepocieszony Maciek pożegnał się szybko i udał się w dalszą drogę. A my udaliśmy się do jednego z pokoi, gdzie zaczęła się właściwa impreza. Dzień był jednak męczący i kondycji szybko zaczęło brakować.
Adaś prezentuje braki kondycyjne

Kierownik wycieczki, mimo zmęczenia uśmiechnięty, na samą myśl o tym, że już za chwilę będzie smacznie chrapał.
Wojtek już wie, że za chwilę będzie smaczenie chrapał

W niedzielę rano szybkie śniadanko, wypad na zakupy na Słowację i w drogę, tym razem do Kluszkowic. Tu, pod wyciągiem krzesełkowym nastąpiła wzruszająca scena pożegnania, niestety niektórzy uczniowie spieszyli się do domu, zmyślając, że trzeba się przygotować na poniedziałek, że dużo zadane i takie tam bzdety. Tylko trójka najbardziej zaprawionych w bojach zdecydowała się na mrożącą krew w żyłach wyprawę ekstremalnym wyciągiem krzesełkowym. Nazwa Columbia nad wejściem do wyciągu mówi sama za siebie, wszyscy wiemy jak zakończył się ostatni lot Columbii.
Pożegnanie

W zimie to chleb z masełkiem, wszędzie śnieg, ale w lecie? Nagrodą za odwagę były przepiękne widoki ze szczytu góry Wdżar na jezioro Czorsztyńskie.
Widok na jezioro

Przy okazji dokonaliśmy pierwszych oględzin pobliskiego schroniska, w którym, zamiast w samej Niedzicy, odbędzie się, być może, jeden z najbliższych zjazdów naszej klasy. Chałupa prezentuje się obiecująco.
Schronisko w Kluszkowcu

Na szczycie Fifina zaskoczył nas informacją, że nawet tu, do Kluszkowca, dotarły wieści o sukcesach w dalekiej Australii naszych koleżanek i kolegów z klasy. I miejscowa ludność postanowiła sobie zrobić odrobinę Australii na miejscu i załozyła strusią fermę. Podeszliśmy do ogrodzenia i zapytaliśmy kolegę śtrusia czy zna może Lucynę lub Marka. Kolega struś nic nie odpowiedział, ale dał sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie.
Struś

Po bliższych oględzinach okazało się, że nie jest to struś australijski, czyli słynny Emu, ale pospolity struś afrykański, taki murzyn wśród strusi. Zdemaskowane strusie wpadły w popłoch obawiając się, że zdradzimy ten sekret właścicielom fermy i próbowały nas przekupić obiecując na poczekaniu znieść jajo, strusie jajo ma się rozumieć. Na zdjęciu widzimy strusia, który właśnie nam powiedział, że musi sprawdzić czy już zniósł to jajo czy nie.
Jest tam jajo?

Ale i ten podstęp się nie udał. Struś najwyraźniej jeszcze nie załapał, że ma do czynienia z uczniami Nowodworka, którzy nie dość, że potrafią odróżnić strusia australijskiego od afrykańskiego, to jeszcze wiedzą, że czarne upierzenie ma pan struś afrykański, a panowie strusiowie nie znoszą jaj, jaja znoszą strusice, upierzone na brązowo. Po zdemaskowaniu kolejnego kłamstwa strusi oszust próbuje schować głowę w piasek.
Głowa w piasek ze wstydu

Na koniec gorące podziękowania dla Wojtka za przygotowanie wyjazdu, dla Fifiny za organizację pobytu w Niedzicy, a specjalne podziękowania dla ... Kasi Rokosz za szybkie i bezpłatne wywołanie zdjęć z Niedzicy przez jej niezawodną firmę    Fujijama

Komplet zdjęć z Niedzicy można znaleźć tutaj.
Następny wyjazd do Niedzicy już niedługo, za niecały rok. Przybywajcie LICZNIE A GROMADNIE.
Atrakcje gwarantowane.

(22.09.2003)
Mariusz